Plany? Grafik mamy zapełniony do emerytury

  • Powrót
Plany? Grafik mamy zapełniony do emerytury

Klinika Ada i Ośrodek Rehabilitacji Zwierząt Chronionych powstał dzięki marzeniu.

Jak z marzeń o pomocy zwierzętom powstaje klinika wspierana przez ludzi z całego świata?
Co wspólnego z tym wszystkim mają bociany, niedźwiedzie i mały ryś – o powstaniu Kliniki Ada, Ośrodku Rehabilitacji Zwierząt Chronionych, wolontariuszach i psich adopcjach opowiada Radosław Fedaczyński.

Od czego wszystko się zaczęło?
Myślę, że aby opowiedzieć o historii „Ady”, musimy cofnąć się do wczesnych lat 70. ubiegłego wieku. Szara, komunistyczna rzeczywistość i pełen pasji student weterynarii, czyli mój ojciec Andrzej Fedaczyński. Nie mógł zrozumieć, że pies jest traktowany w lecznicach jako zło konieczne. Liczyły się tylko zwierzęta hodowlane, z nimi swoją
życiową drogę wiązali koledzy Ojca. Nie było książek o psach, specjalistycznych leków. Jedynym lekarstwem na poważne psie choroby była szybka śmierć. Podejmuje poważną decyzję – na studenckie praktyki wybiera Danię, Niemcy i Finlandię. Jak duży szok przeżył po przyjeździe, nie muszę mówić. Psy i koty traktowane na równi z własnymi dziećmi, kompleksowa obsługa zwierząt. Karmy dla psów, których nie było wtedy w Polsce,uczestniczenie w psich pogrzebach (tak, w dobrym tonie było,aby szef kliniki żegnał swojego pacjenta). Podejście do dzikich zwierząt także zupełnie inne niż u nas – pewnego razu w duńskiej klinice zagościł wysoki na 2 metry policjant i przyniósł….
małego ptaszka, który potrzebował pomocy. Rozmowy z szefem kliniki, dr Ockensem, który stał się życiowym guru taty, ugruntowały jego cel – stworzyć klinikę w Polsce.

Początki?
Jak zawsze trudne. Komunistyczna władza nie zgadzała się na przyjmowanie psów prywatnie w domach. Zezwolenia, donosy, trudności w zdobyciu leków. Dopiero w 1991 roku zakłada gabinet w… garażu. Po pewnymczasie zaczyna kłaść płytki, w prowizorycznym gabinecie, które, z trudem zdobyte – przeznaczone były do remontu prywatnej łazienki .Fachowiec płytkarz się śmieje – panie, kiedy to się zwróci,i puka się w czoło, zabierając do pracy.


Dlaczego zdecydował się Pan na zostanie weterynarzem i dołączenie do taty?
Było mało wolnych chwil, które mogłem spędzić z Ojcem. Często wyjeżdżał do zwierząt, miał dyżury, odbierał porody. Chcąc spędzić z nim czas, zacząłem podróżować na tylnym siedzeniu Fiata 125. Podkarpackie wioski, zabłocone drogi, którymi jechać było
strach. Stodoły bez prądu i podpici chłopi, którzy chcieli płacić wódką. Potajemne wizyty u psów, przy zasłoniętych zasłonach, żeby sąsiad nie widział. Leczenie psa to był wstyd. Taki lekarz wg kolegów sam schodził na psy. Więc zszedłem na psy razem z Ojcem. Najpierw weterynaria we Wrocławiu, praktyki w lecznicach w Holandii i Finlandii. I marzenie o wielkiej klinice. Praca z Ojcem? Wprowadził mnie w zawód. Pracowałem u jego boku, a on dał mi wolną rękę. Nie oceniał, nie sprzeciwiał się, dopingował
mnie.

Jak potoczyły się losy Kliniki Ada? Przeczytaj cały wywiad, któy dostępny jest w numerze 6/2016. ZAMÓW TU


 

 

Rozmawia Małgorzata Wróbel

  • Powrót
Ten serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę na ich zapis lub odczyt wg ustawień przeglądarki.